Jako honorowy członek Komitetu Obchodów Kopernikańskich i Odrodzenia, na odpowiedni list prezydium wzięłam udział w składaniu wieńców pod pomnikiem Kopernika. Było to w tę niedzielę, w którą po południu słuchałam przez radio igrzysk bokserskich. Stały niezbyt liczne delegacje ze sztandarami i wieńcami, fotoreporterzy, radiowcy. U wejścia do pałacu Staszica natknęłam się na Słonimskiego (w pięknej zagranicznej panamie) i Dygata, niosących wieniec. Przywitali się. Słonimski: „Pani Mario, niech pani z nami idzie”. – „Chętnie”. Ujęłam – jak to się mówi – wstęgi i poszłam. Stanęliśmy na miejscu wyznaczonym dla Związku Literatów, potem przyszedł tam jeszcze Koźniewski. Staliśmy jakie pół godziny, był upał. Potem z trybuny ustawionej przy pomniku przemawiał Dembowski. Długo i wiele razy mówił o „mrokach średniowiecza rozproszonych przez genialną myśl Kopernika”.
A przez ten czas „mroki średniowiecza” sunęły obu chodnikami ulicy w postaci setek po prostu chłopców z kokardkami i dziewczynek w białych do ziemi sukienkach, idących od i do komunii. Bardzo dobrze! Ale żeby z tego tłumnnego pochodu wiernych (bo każdemu dziecku towarzyszyła rodzina) ktoś bodaj rzucił okiem na odbywającą się uroczystość składania wieńców pod pomnikiem Kopernika. Żeby ktoś choć przystanął i bodaj zwrócił uwagę swemu dziecku na to, co się dzieje przy pomniku. Wystarczyło, że to jest uroczystość oficjalna – a kto wie, może wystarczyło, że to jest uroczystość bez księży i krzyży, aby się stała dla publiczności warszawskiej niedostrzegalna, zgoła – nie istniejąca. A przecież to była uroczystość i polska, i ważna. Nic nie pomoże – wystarczy, że wszystkiemu patronuje Rosja, nie dość że bolszewicka, ale jeszcze bezbożna. Bo myślę, że gdyby to była Rosja carska i prawosławna, ostracyzm w stosunku do niej nie byłby taki powszechny, niestety! Gubię się w ocenie tego wszystkiego i zaiste nie wiem, czy rozpaczać o moim narodzie, czy mam być z niego dumna? Bo to łatwo powiedzieć wspaniale: „nic, co narzucone przez obcych, nie chce się przyjąć na polskiej glebie; nawet cenna i pożyteczna roślina w tych warunkach usycha”. A z drugiej strony, przecież wiemy, że ten naród daje sobie z największą łatwością narzucać obce wpływy, snobuje się nawet na uleganie tym wpływom!
Warszawa, ok. 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Na akademię kopernikowską do Teatru Polskiego. Przy stole prezydialnym było dużo cudzoziemców, wszyscy do siebie charakterystycznie podobni; nawet „wytworny Leningradczyk” okazał się Żydem, a w każdym razie bardzo semicko wyglądał. Cyrankiewicz przemawiał z obowiązkową grandilokwencją. Sala zagrzmiała przepisowymi oklaskami przy słowach „Wielki Związek Radziecki”. O Stalinie nie było już ani słowa. Prof. Rybka miał naukowy referat o Koperniku. Dobre cytaty z Kopernika. Ale od siebie powiedział m.in. takie rzeczy: „Kopernik położył kamień węgielny pod materialistyczny pogląd na wszechświat. Wykazał jedność materii i jej ciągłą przemianę (?). Materia jest wieczna, wszechświat nie ma granic, nie miał początku i nie będzie miał końca”. To brzmi niemal jak katechizmowa definicja Boga. Powiedział jeszcze: „Kopernik położył koniec teorii o niepoznawalności bytu. Wszechświat poznajemy za pomocą tych samych metod, co ziemię”. Dobrze, ale jak można mówić o poznawalności czegoś, co nie ma granic w przestrzeni, co nie miało początku i nie będzie miało końca w czasie? Czegoś więc wykraczającego poza wszelkie kategorie, śród których obraca się i jest w stanie obracać się myśl ludzka? Teoria materializmu naukowego prowadzi tak samo jak wszystkie bez wyjątku filozofie do metafizyki, do niepoznawalnej tajemnicy bytu.
Warszawa, 18 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.